7 lutego 2020
Po godzinach nie tylko o prawie

Rok 2019 zakończyłem upragnionym złamaniem 2h w półmaratonie i życiową generalnie formą biegową. A jak zaczął mi się rok 2020? Bardziej niż znakomicie. To, co było na początku, jak co roku, zrzucaniem kilogramów nałapanych w Święta, rozwinęło się szybko w większy plan na bieżący rok. Ale od początku …

Waga. Czy jest istotna?

Czy pisałem już ile ważę i jaka była moja najwyższa waga? Otóż generalnie przez całe lata moja waga wynosiła 85-87 kg. Wszystko zmieniło się w 2017 roku, kiedy przestałem biegać a przyspieszyło w 2018. Maksymalnie ważyłem 94 kg i było to w czerwcu 2018 roku. Gdy zobaczyłem ten wynik na wadze wiedziałem, że czas na poważne zmiany.

Przez to, że znów zacząłem biegać moja waga powoli spadała i dzień po półmaratonie świdnickim w 2018 r. ważyłem już 79,8 kg! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów poniżej 80kg. Od kwietnia 2019 r. moja waga oscylowała między 74 a 77 kg. Doszło liczenie kalorii. Ale o tym może, kiedy indziej. Tak, więc trzymam się nieźle 😉 Czy waga jest istotna? Tak. W moim przypadku zejście z 87 do 77 kg skutkowało praktycznie pozbyciem się problemu bolących kolan i bioder. Czuję się lżejszy, bardziej zwinny i mniejsza waga zwiększa przyjemność z biegania 🙂

I ta właśnie waga w okresie Świąt 2019 roku skoczyła mi z 74,5 kg do 77 kg. Cóż, tragedia, trzeba zrzucać. Ponieważ od historycznego dla mnie półmaratonu w Świdnicy biegałem raptem 2 razy postanowiłem, że 28 grudnia wracam do treningów.

Rozpoczęcie 2020 roku.

Początek był lekko mówiąc tragiczny. Organizm objedzony, rozleniwiony … ledwo 3km wystukałem. Ale zaparłem się. 30 grudnia padło 5, a Nowy Rok rozpocząłem szczęśliwą „siódemką„. To rozbieganie po przerwie było takie w założeniu, żeby trochę się rozruszać zanim zacznę w pełni trenować. A co jest u mnie niezmienne? Rozgrzewka – zawsze 2km i na koniec wytrucht – zwykle 2km. Pomiędzy nimi trening właściwy. Tak, więc Nowy Rok rozpocząłem 11km – całkiem niezły start. Kolejne dni i kolejne treningi – 3 razy w tygodniu – wtorek, czwartek i niedziela. Założyłem sobie taki plan treningowy:
wtorki – interwały lub przebieżki,
czwartki – tempo,
sobota – krótki rozruch przed niedzielą – 3-5km,
niedziela – długie wybiegania.

11 stycznia padło 10km – nigdy wcześniej nie biegałem takiego dystansu przed kwietniem.
19 stycznia – 12km
26 stycznia – 15 km – te dystanse biegałem zwykle 2x w roku – 2 tygodnie przed półmaratonem by zobaczyć czy w ogóle dam radę.
2 lutego – 15km – udało się 2 niedziele z rzędu zrobić coś, co do tego pory wydawało mi się abstrakcją. A przecież dopiero zaczął się 2020 rok.
Koniec końców od 28 grudnia wybiegałem już ponad 210 km. Nigdy do tej pory nie byłem w lepszej formie.
Za dwa dni wybieganie 18km. A potem tylko więcej 🙂

Moja kochana żona tak obserwuje mnie po tych treningach i pewnego dnia, gdzieś w połowie stycznia, powiedziała stanowczo – „w tym roku musisz zrobić maraton„. Trochę stażu małżeńskiego mam, więc wiem, że nie wolno od razu mówić „nie”. Nie powiedziałem „nie”, chociaż bardziej mnie to rozbawiło niż nakręciło … ale zacząłem myśleć i analizować swoją sytuację i samopoczucie…

Decyzja – 2020 – maraton.

Tak. Decyzja zapadła w mojej głowie po pierwszej, lekko zrobionej, piętnastce pod koniec stycznia. Uznałem, że skoro od początku roku mam taką formę, to trzeba to pociągnąć, doszlifować i zostać maratończykiem. Co to jednak znaczy zostać maratończykiem? Tutaj uważam, podobnie jak pan Jerzy Skarżyński, że zostać maratończykiem oznacza przebiec 42195m. Nie przejść, nie dokuśtykać a przebiec. I taki też jest mój cel i założenie. Przebiec ten królewski dystans i to w czasie poniżej 4h. Zacząłem szukać planów treningowych pod maraton. Znalazłem multum i co ciekawe znalazłem też program FIRST, który … identycznie pasował do tego, co sam sobie wypracowałem. Wtorki – interwały, czwartki tempo, soboty wybiegania. Także już poczułem się fajnie – nie dość, że znalazłem plan pod maraton, to jeszcze plan ten idealnie wpasowywał się w treningi, które do tej pory robiłem i mi bardzo odpowiadały. Teraz zostaje tylko go realizować.

Maraton i co jeszcze?

Wrocławski maraton, na który się zdecydowałem, ma się odbyć 20 września. Termin ten wydaje odpowiednio odległy. 7 miesięcy przygotowań z pewnością pozwoli mi poznać swoje możliwości i przygotować się tak, by nie trafić na słynną „ścianę” – czyli wyczerpanie glikogenu i co za tym idzie natychmiastowy spadek mocy. Coś jednak warto zrobić po drodze prawda? Tak wygląda mój road tour na 2020 rok:


Cykl 7-8 biegów na 5 km w Prusicach – tak dla zabawy 🙂
19 kwietnia – H2o Półmaraton Wrocław – cel: zejść poniżej 1:55
14 czerwca – Bieg Trzech Wież Prusice (10 km) – tu mam zamiar jakaś dobrą życiówkę zrobić.
20 września – MARATON – główny cel tegorocznych przygotowań.
18 października – Półmaraton Piastowski – tak na rozbieganie po maratonie, przed Świdnicą. Termin mi odpowiada.
8 listopada – Półmaraton Świdnicki – tutaj mam zamiar zrobić życiówkę.
6 grudnia – Piastowski Bieg Mikołajkowy (10km) – zakończenie sezonu.

Rozważam również udział w:
17 maja – Półmaraton Górski Jedlina-Zdrój,
lipiec – Wrocławska Trzydziestka,
23 sierpnia – Półmaraton Wałbrzyski – cel: złamać 2h w tym trudnym terenie.
Jedlina i Wałbrzych trochę mi kolidują więc zobaczę jak to wyjdzie.

Co wyjdzie z tych planów? Mam nadzieję, że wszystko i nic niespodziewanego nie popsuje mi przygotowań. Fakt, że podzieliłem się tymi planami z pewnością będzie działał mobilizująco. Chociaż … czy ktoś, kto wychodzi biegać we wtorek, o 20 wieczorem, w deszczu, przy 2st. C potrzebuje jeszcze większej mobilizacji? 🙂

Blog

© 2019 Kanclearia Adwokacka Adwokat Marcin Czwakiel. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Projekt: