6 lutego 2020
Po godzinach nie tylko o prawie

Długo zastanawiałem się jak zacząć ten cykl wpisów. W zasadzie to od niego zaczął się pomysł na bloga, którego miałem zacząć prowadzić już dawno, dawno temu … a jeszcze nie zrobiłem w tym temacie żadnego wpisu 🙂 Tak, więc może zacznę od odrobiny historii a potem przejdę na plany biegowe na 2020 rok.

Jak zaczęła się moja przygoda z bieganiem? Przypadkiem!

Tak na dobrą sprawę biegać zacząłem w 2015 r., kiedy to kolega (pozdrawiam Iwo 🙂 namówił mnie na GO Bieg we Wrocławiu. Trasa to „tylko 10km, więc w godzinę dasz radę”. Bieg miał odbyć się 11 kwietnia a cała rozmowa miała miejsce gdzieś w środku lutego 2015 r. Tak więc, dużo nie myśląc, zapisałem się na „to tylko 10 km” nie wiedząc, co czynię. Fakt, że nigdy wcześniej nie biegałem takich dystansów (ani żadnych innych prawdę mówiąc), nie wiedziałem jak trenować ani w ogóle nie miałem wiedzy w tym temacie, nie miał znaczenia. Nie było jednak tak, że się wcale nie ruszałem. Robiłem wcześniej górskie wyprawy po 25-35 km. Jednak nigdy nie biegałem.

Pierwsze zawody na 10km – 11 kwietnia 2015 r.

Jak trenowałem w tym czasie niecałych 2 miesięcy? Po prostu biegałem tyle, ile dałem radę, co 3 dni. Używałem wówczas Google Maps, żeby sprawdzić ile to będzie km „od do” a czas mierzyłem zwykłym stoperem. Za pierwszym razem udało mi się przebiec całe 3km. Oj to było osiągnięcie. Wtedy wpadła mi do głowy myśl, „w co ja się wpakowałem … jak ja przebiegnę 3x taki dystans?”.

Jednak udało się. W pełni przebiegany, chociaż bez ładu i składu, marzec pozwolił mi 11 kwietnia uzyskać czas 59:39. Płuca zgubione, ale godzina złamana a plan wykonany. Prawdą okazało się twierdzenie, że zawody rządzą się swoimi prawami i dałem się ponieść tłumowi. Na tym skończyłaby się zapewne moja biegowa historia, gdyby nie to, że w czasie zawodów GO Biegu swoje stoisko miał Dom Development. Deweloper ten, jak się okazało, chciał się dodatkowo zareklamować, sponsorując grupę początkujących biegaczy, która przebiec miała 3 Wrocławski Nocny Półmaraton.

Pierwszy półmaraton – 20 czerwca 2015 r.

Temat oczywiście podchwycił Iwo i za jego namową zapisałem się na treningi. Kiedy ten półmaraton miał się odbyć? Otóż całe 2 miesiące po GO Biegu – 20 czerwca 2015 r. Tak jest. Od zera do półmaratończyka w około 4 miesiące. Wydawało się to abstrakcją, ale skoro się już zapisałem, to zobaczę, co z tego wyjdzie. Treningi odbywały się w Parku Grabiszyńskim. Prowadzili je głównie Jacek Sobas oraz Agata Tekieli. Od nich powoli przyswajałem wiedzę o tym jak biegać i jak trenować. Core, siłowy, tempo, zabawa biegowa … dzięki ich wiedzy i doświadczeniu oraz moich litrach potu na treningach, udało mi się ukończyć pierwszy półmaraton w czasie 2:04:54. W nagrodę dostałem medal – krasnala. Druga część medalu, jak się okazało po krótkich poszukiwaniach, była do wybiegania w Maratonie Wrocławskim. Oczywiście się zapisałem.

Pierwsze zawody na 30km – 12 lipca 2015 r.

Maraton to jednak dopiero wrzesień. A co robić w międzyczasie? Oczywiście trenować! Niecały miesiąc po półmaratonie, 12 lipca, organizowane były zawody na 30km – test przed maratonem. Postanowiłem spróbować swych sił by zobaczyć czy podołam. Z jakim skutkiem? Cóż … i podołałem, i nie podołałem. Po półmaratonie tydzień odpoczywałem, a potem zaczęły się upały. Kto biega w 30 stopniowe upały? Ja niestety wówczas nie biegałem. Praktycznie od półmaratonu do trzydziestki nie biegałem. Może raz czy dwa, żeby nie zapomnieć jak to się robi. Z jakim efektem? Sam bieg ukończyłem na … przedostatniej pozycji z czasem 3:38:20. Pomyślałem, że nie było tak źle, mimo że ostatnie 10km praktycznie przeszedłem …

Drugi półmaraton – 23.08.2015 r.

No dobra, po wrocławskiej trzydziestce a przed maratonem znalazłem jeszcze jeden bieg, który miał być moim sprawdzianem, a jednocześnie motywować mnie do treningów. 23 sierpnia 2015 r. miał odbyć się półmaraton wałbrzyski. Pomyślałem, że idealnie wpisuje się w mój nierealizowany plan treningowy. Zapisałem się. Z uwagi na upały dalej praktycznie nic nie biegałem. Udało mi się ukończyć ten bieg w 2:19:39. To była masakra. Nogi na podbiegach nie dawały rady, płuca nie dawały rady i wychodził całkowity brak treningu. Ale czas wciąż dawał nadzieje na ukończenie maratonu w regulaminowym czasie 6 godzin.

Pierwszy maraton – 13 września 2015 r.

Oczywiście pomimo ukończenia zarówno „30” jak i półmaratonu w Wałbrzychu, wyniki należy uznać za klęskę a samo ukończenie ich nastąpiło na zasadzie „siłą rozpędu”. Ty niemniej z uwagi na to, że w Wałbrzychu sobie coś tam ponaciągałem, to kolejne dni aż do września obyły się bez treningów. Za siebie wziąłem się dopiero na niecałe 2 tygodnie przed maratonem. Mówi się, że królewski dystans nie wybacza błędów. I jest to prawda, nie wybaczył. W niemiłosiernym upale dobiegłem do 27 km i skurcze uniemożliwiły mi kontynuację. Próbowałem jeszcze iść, ale po przejściu kilometra w 15 minut przeliczyłem szybko, że w tym tempie nie dam rady ukończyć biegu w regulaminowym czasie i niestety trasę opuściłem na 28 km.

Kolejne lata, kontuzje i półmaratony.

Pomimo klęski w maratonie, byłem z tego roku bardzo zadowolony. Ledwo w marcu zacząłem biegać, a zaliczyłem zawody na 10, 21 i 30 km! W życiu bym nie pomyślał, że jest to możliwe. Do tego klęska maratońska była klęską braku przygotowania. Skoro wiem, co jest nie tak, to wiem jak to naprawić. Postanowiłem, że skupię się na półmaratonach. To jest taki dystans, że na lekkim treningu można go ukończyć. W głowie pojawiła się myśl „złam 2h na półmaratonie”. Z takim nastawieniem rozpocząłem rok 2016.

Rok ten przyniósł mi nie tylko nowe nastawienie do treningów, ale i do życia – w tym, bowiem roku, w kwietniu na świat przyszedł mój syn – Wiktor. No i życie jak to życie, zweryfikowało plany treningowe, gdyż po kwietniu treningi znów z regularnych stały się sporadyczne. Do tego ciągle zmagałem się z kontuzjami, na które ortopedzi mówili jedno – nici z biegania. Moje bieganie i łączące się z nim ciągłe dolegliwości było mordęgą. Do czasu aż nie trafiłem na dobrych fizjoterapeutów, panów Macieja Łąckiego i Pawła Błachotnika.

Żeby nie przynudzać, ale zachować osiągane wyniki, zanim mnie demencja dopadnie, wpiszę tylko krótką metryczkę biegów, w których uczestniczyłem:

12 czerwiec 2016 r. X Hunters Półmaraton Grodzisk Wielkopolski – 2:07:27
5 listopad 2016 r. 2 RST Półmaraton Świdnicki – 2:14:15
19 sierpień 2018 r. XIX Toyota Półmaraton Wałbrzych – 2:41:51
3 listopad 2018 r. 4 RST Półmaraton Świdnicki – 2:00:56
29 czerwiec 2019 r. 9 Bieg Trzech Wież Prusice (10km) – 56:19
18 sierpień 2019 r. XX Toyota Półmaraton Wałbrzych – 2:22:42
9 listopad 2019 r. 5 RST Półmaraton Świdnicki – 1:56:48

Podsumowanie lat 2016-2019.

Bywały chwile lepsze i gorsze. W 2017 roku w ogóle nic nie biegałem. Półmaratony w Wałbrzychu zawsze mnie czymś zaskakiwały. W 2018 roku wykończyły mnie podbiegi. Wyszły braki treningu siłowego. W 2019 roku wykończyły mnie z kolei … zbiegi. Tak, nie pilnowałem się i za szybko zbiegałem, przez co naciągnąłem sobie udo i od 11 km kuśtykałem do mety. Grodzisk wspominam wyjątkowo dobrze, bo do 16 kilometra miałem złamane 2h … potem niestety dał znać brak treningów. No i doping kibiców tam był niesamowity. W Świdnicy z kolei zakochałem się z uwagi na trasę. Wiedziałem, że jeżeli złamię 2h to tylko tam. W 2018 było o włos, w 2019 już się udało 🙂

Dziś zaczynam. Chcę jeszcze tyle napisać o tym, co tak lubię w bieganiu, co mi pomaga, co przeszkadza. Nie raz też podziękuję mojej żonie za wsparcie. Miło mi będzie dzielić się z Wami moją wiedzą, planami i porażkami. Może lekcje, które otrzymałem, przydadzą się komuś i nie popełni moich błędów. Tyle historii o moich początkach biegania, mniej lub bardziej zapomnianej. Dalej już będzie na bieżąco 🙂

Blog

© 2019 Kanclearia Adwokacka Adwokat Marcin Czwakiel. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Projekt: